Za miesiąc wracam do pracy po urlopie macierzyńskim, który jak na polskie warunki zrobiłam sobie bardzo krótki (siedem miesięcy), a którego długość zapewne i tak nieprzyjemnie zaskoczyła moich szefów po drugiej stronie oceanu.
Na łamach tego bloga (przy okazji, upewniłam się, że blog owszem ma łamy) zdarza mi się wypowiadać na temat niesprawiedliwości i dyskryminacji w świecie IT. Wkrótce zresztą zamierzam opublikować naprawdę najstraszniejszy tekst na ten temat, jaki zdarzyło mi się napisać. Dla równowagi, tym razem chciałabym odezwać się w innym, optymistycznym tonnie. Chcę pokazać, że istnieją przyzwoite firmy i może być naprawdę dobrze.
W dużej mierze jest to wpis o karmieniu piersią.
Moja największa obawa związana z “wcześniejszym” powrotem dotyczyła tego, że wracam, ciągle jeszcze karmiąc. To dla mnie krępujące. Nie zrozumcie mnie źle. Czasami karmię w miejscach publicznych i uważam to za naturalne, ale czuję się niezręcznie mieszając w ten sposób sferę zawodowa i prywatną. Zwłaszcza, że w biurze na co dzień mam kontakt z właściwie samymi facetami (których część, na szczęście, ma dzieci).
Mój pracodawca bez mrugnięcia okiem zaakceptował zapisy polskiego prawa, zgodnie z którymi w ciągu dnia pracy na etat mam prawo do dwóch półgodzinnych przew. Z tymi przerwami mogę zrobić wszystko: wziąć je osobno, połączyć, nawet skrócić o nie czas pracy. To ostatnie rozwiązanie wydaje mi się mało praktyczne, żeby nie powiedzieć – naciągane.
Przemyślałam sobie sprawę. Przez parę miesięcy mogę przychodzić do pracy pół godziny później, a drugą dostępną przerwę wykorzystam w połowie swojego dnia. Niania będzie przynosiła moje dziecko do pracy (z domu to godzinny spacer przez las). Nasze przemiła i super pomocna menedżer biura obiecała mi pomoc w zrobieniu stałej rezerwacji w najintymniejszym pokoiku konferencyjnym z hamakami.
W piątki zamierzam pracować z domu.
Mój mąż przejmuje pozostałą część urlopu rodzicielskiego i wcale nie jest jedynym znanym mi mężczyzną, który zdecydował się na taki krok.
Chwalę się, oczywiście 😉 Piszę to, żeby pokazać, że się da. Że są tacy pracodawcy. Trzeba ich szukać. Warto negocjować. Ostatecznie korzyści są obustronne, Stawką jest w końcu obecny, zadowolony, oddany pracownik. Czy tam pracownica.
Na dodatek pod moją nieobecność, kiedy byłam na urlopie macierzyńskim, w firmie powstała grupa wsparcia dla kobiet 🙂
Na koniec tylko mini-słowniczek dla osób nie w temacie:
- urlop macierzyński: to 20 tygodni “wolnego”, z których 14 musi wykorzystać matka, a 6 do wyboru matka lub ojciec;
- urlop ojcowski zwany tacierzyńskim: to dwa tygodnie wolnego dla taty, do wykorzystania w pierwszych 2 latach życia dziecka;
- urlop rodzicielski: 26 tygodni dla dowolnego z rodziców;
- urlop wychowawczy: to bezpłatny urlop, na który może zdecydować się jedno z rodziców już po zakończeniu urlopu rodzicielskiego;
- urlopy w USA: w USA świeżo upieczonej mamie przysługuje 12 tygodni bezpłatnego urlopu – i tyle, na szczęście często większe firmy, także z branży IT (w tym nasza), same oferują płatne urlopy jako tzw. benefit. Osobiście znam osobę, która wróciła do pracy kilka dni po porodzie.
PS. Zdjęcie w nagłówku zostało zriobione podczas imprezy baby shower w moim biurze.