Przyznaję: w pracy wyśmiewałam się z ludzi, którzy przyczepiali do myszki i klawiatury żelowe podkładki korygujące ustawienie nadgarstka. Mówiłam (i w głębi duszy nadal to podtrzymuję), że wyglądają jak silikonowe wkładki do sztucznych piersi. Nie mam nic do sztucznych piersi, ale same implanty nie wyglądają apetycznie, prawda? Względy estetycznie przez lata skutecznie zniechęcały mnie do przetestowania tego rozwiązania. Kiedy pewnego razu próbowałam zaprezentować coś na komputerze wyposażonym w taki sprzęt, oczom mym ukazał się sposób mocowania: biała gumka. Taka do majtek. Zraziłam się wówczas ostatecznie.

Aż wreszcie nadszedł czarny tydzień, w którym klient tuż przed wdrożeniem zrzucił na mój zespół 500 nowych “przypadków testowych”. Przypadki testowe w niektórych gałęziach NLP mają to do siebie, że bardziej niż cokolwiek innego przypominają nowe wymagania funkcjonalne. Zaczęło nam się palić pod pupami.
Po tygodniu maniakalnej pracy zaczął mnie boleć prawy nadgarstek. Mocno. Tak mocno, że nie byłam w stanie, między innymi: używać myszki, zapiąć guzika, umyć zębów. Zdiagnozowałam sobie RSI (Repetitive Strain Injury), a u ortopedy okazało się, że to klasyczny u programistów i pracowników linii produkcyjnych zespół cieśni nadgarstka. Zwał jak zwał, dostałam prawie dwa tygodnie zwolnienia – programista bez sprawnej ręki okazuje się kompletnie bezużyteczny (przynajmniej do czasu, gdy nauczy się programować stopami).
Zanim wróciłam, zdążyłam zainwestować w urządzenia odciążające nadgarstek, które niniejszym polecam każdemu. Po pierwsze, pionowa myszka. Korzystam z myszki Evoluent (zdjęcie poniżej lub w nagłówku bloga). Wygląda nietypowo, ale działa jak każda inna myszka. Wszystkie przyciski są w tym samym miejscu, jedyna różnica to obrót dłoni z nienaturalnej pozycji “płaskiej” do odprężonej “powitalnej”. Potem przyjrzałam się klawiaturom i przyznam, że tu mam problem. Ergonomiczna klawiatura powinna mieć oddzielną część numeryczną, żeby nie zmuszać użytkownika myszki do nienaturalnego wyciągnięcia w prawo całego ramienia (przy okazji zrozumiałam, dlaczego przy bieganiu boli mnie prawy bark). Jednak wszystkie klawiatury bez części numerycznej miały ekstrawaganckie rozwiązania w obszarze klawiszy delete/home…, a ja korzystam z nich bardzo często i nie chcę tam udziwnień. Dlatego skończyło się na wygiętej klawiaturze Microsoftu.

Znam osoby, które – doświadczone tym cholerstwem – przebudowały większość codziennych czynności pod kątem ochrony nadgarstka. W ekstremalnym przypadku oznaczało to na przykład wymianę samochodu na taki z automatyczną skrzynią biegów.
Zespół cieśni nadgarstka wrócił do mnie potem jeszcze raz, kiedy okazało się, że kolejną grupę ryzyka stanowią kobiety w ciąży. Ale wiedziałam już, czego unikać i obyło się bez większego bólu.
Kiedy wróciłam do pracy po swojej nadgarstkowej przygodzie, okazało się, że w międzyczasie w moim zespole zapanowała epidemia cieśni. Skończyło się to tak, że dostałam polecenie zorganizowania prezentacji na temat ergonomii pracy 🙂 Pojawił się w niej następny istotny element, o którym być może nie trzeba przypominać programistom, ale który nie jest oczywisty dla wszystkich osób w biurze: pisanie bezwzrokowe. W skrócie: nieprawidłowe korzystanie z klawiatury (pisanie jednym palcem albo autorskie kombinacje palców) jest kolejnym czynnikiem ryzyka. Skoro już jesteśmy przy firmowych epidemiach, na żywo mogę jeszcze opowiedzieć o epidemii larwy wędrującej (uwaga obleśne zdjęcie).

Kto by pomyślał, że po tych bogatych doświadczeniach, w ciągu trzech głupich minut popsuję sobie lewy nadgarstek tak, że będzie wymagał operacji… Wniosłam (wespół z mężem, który po moich naciskach niechętnie przystał na taką współpracę) na piętro ciężki stół. Bo drażnił mnie w przejściu, a ciągle nie mieliśmy odpowiednio krzepkich gości do pomocy. W efekcie nadwyrężyłam nadgarstek. Sądziłam, że po dwóch dniach wróci do normy, ale było gorzej i gorzej. Na końcu tak źle, że nie byłam w stanie wyjąć dziecka z łóżeczka. Nawet jak nie wierzgało.
Dalej wydarzenia potoczył się szybko. Diagnoza: zespół de Quervaina. Rozwiązanie: operacja o nazwie “uwolnienie zmienionych zapalnie pochewek ścięgnistych” 🙂 Jakimś cudem objęta firmowym pakietem medycznym.
Wielkiego dnia udało mi się przekonać panią anestezjolog i lekarza wykonującego zabieg, że jestem wyjątkowo stabilna psychicznie i w związku z tym nie wyrwę im ręki podczas zabiegu. Dzięki temu obyło się bez narkozy i nocowania w szpitalu (dość kłopotliwa sprawa przy niemowlęciu karmionym piersią), a ja miałam okazję zaobserwować atrakcje takie jak (uwaga, gore!) wyciskanie krwi z ręki poprzez jej owinięcie grubą gumą. Kiedy rozłożono parawan jak przy cesarskim cięciu, nabrałam wielkiej ochoty do ucieczki… Na szczęście w porę przypomniałam sobie o swojej obietnicy. Trochę by jednak było wstyd.
W obecnej chwili wychodzę na dwór w długich rękawiczkach (patrz nagłówek wpisu; kupiłam je dla żartu na Wielkanoc), ponieważ bez nich wyglądam jak niedoszły samobójca.

Nadgarstek wreszcie działa jak powinien, czego Wam wszystkim życzę 🙂
Bonus. W temacie problemów ze ścięgnami przypomniał mi się wyjątkowo lubiany przez publiczność rysunek mojego wypadku z Achillesem na zakończenie festiwalu Malta w 2011:
